Translate

środa, 1 maja 2013

Święto Pracy.








Niewolniczej. Praca sama w sobie to pewnie jedno z największych dóbr dla człowieka. Pracując, potwierdzasz swoją wartość, masz poczucie dobrze zagospodarowanego czasu. Zarabiasz uczciwie, nie jesteś więc darmozjadem. Twoja praca służy więc Tobie, Twoim najbliższym, społeczności do której należysz a w dalszej perspektywie społeczeństwu, narodowi, państwu, Europie, światu.
Praca, której komunizm poświęcił dzień 1 maja była inna. Pracowali wszyscy ludzie dorośli, bez wyjątku. Do lat osieemdziesiątych także w soboty. Było niewiele świąt, dwa tygodnie wakacji i znów praca. A zamiast wzrostu gospodarczego postępowała całkowita niewydolność, kryzys, puste półki sklepowe, zapaść gospodarcza. Wypracowane dobra rozpływały się, wszystko szło na eksport. Import - takiego słowa nie znałam. Pamiętam, że którejś wiosny Partia postanowiła łaskawie rzucić jakiś ochłap swoim niewolnikom - ludziom pracy i wymyśliła statek pomarańczy. W codziennym dzienniku śledziliśmy drogę statku z owocami, który płynął z zaprzyjaźnionej Kuby od towarzysza Castro. Nie pamiętam, czy udało się mamie zdobyć dla nas te pomarańcze. Tak było coś z gospodarki łowieckiej w naszym ówczesnym życiu. Wszystko trzeba było zdobywać, od mięsa po watę higieniczną na podpaski. I to wszystko w kraju, w którym wszyscy pracowali. Oczywiście byli też ci spijający śmietankę i im nigdy nie zapomnę tej werwy w otumanianiu mojego narodu, nawet jeśli przemianowali się teraz na socjaldemokratów.











Przygoda na Mariensztacie