"świat bez wad", czyli the optimizm by wasawadatta: Jacht....w oknie.

czwartek, 4 grudnia 2014

Jacht....w oknie.

Pewnie to dość pretensjonalna ozdoba, szczególnie, że do morza mamy jakoś tak ze trzysta kilometrów, ale zdecydowałam się i kupiłam w Czaczu (taka wieś, za Kościanem, jadąc od strony Poznania, której mieszkańcy swoje obory, stodoły i szklarnie przekwalifikowali na składy staroci zwożonych z tzw. wystawek z Europy Zachodniej) model jachtu. Marek zna się lepiej muszę go zapytać, co to za jacht. Dla mnie jest po prostu odpowiednio duży, żeby w łazienkowym oknie nie było potrzeby wieszania firanek, zasłonek, czy rolet. W okolicy, w której mieszkam, w jednym z domów też pyszni się w oknie na piętrze okazałe jachcisko. Co tam, jak tylko wygram w Lotto, jak tylko zacznę w to grać oczywiście, kupię sobie upatrzony dom-marzenie w Pobierowie i przeniosę swój jacht w bardziej adekwatną okolicę. Śmieszne, bo jeśli mnie jakieś jachty ogóle interesują to motorowe, najlepiej katamarany, na Morzu Egejskim. Napatrzyłam w się na nie w Chorwacji i rozważałam taki sposób na spędzenie wakacji, nie było wtedy Mati i były pieniądze, chłopaki odpowiednio duże, żeby w kółko nie wypadać za burtę, ale się nie zaokrętowaliśmy, wybraliśmy wczasy stacjonarne na Peljesacu. Romantyzm żagli doceniam właśnie na modelach i obrazach. Odwrotnie niż Marek, kupił sobie kilka lat temu łódkę, nie wiem co to było, ale było za duże, żeby pływać samotnie, ja się nie paliłam a dzieciaki były za małe, żeby mu te żagle podnosić i zwijać, więc łódka została sprzedana i pływa gdzieś na Mazurach. Myślę, że to jego marzenie o pływaniu nie było tak silne jak powiadał, inaczej zwodowałby swoja łódź chociaż raz. Cóż wraz z lawetą stanowiła dobrą lokatę kapitału, zważając jak tanio ją kupiliśmy i że pozwoliła nam przeżyć jako tako dwa miesiące.