Translate

wtorek, 15 września 2015

Pergola winna

a raczej winogronowa, siedziała w mojej głowie od zawsze, tym bardziej, że mój dziadek Władek miał taką tuż przy altanie i pod nią posilaliśmy się kanapkami w czasie pobytu "na ogrodzie". Pomysł-marzenie zmaterializował się jednak dopiero po naszym pierwszym pobycie w Chorwacji, na wyspie Prvić. Nasz pierwszy wspólny posiłek zjedliśmy tam pod zwisającymi nad stołem winnymi gronami. Nic dziwnego, że pamiętam i obraz, i smak gołąbków w liściach winogron i nadziewanej papryki z ziemniaczkami. Druga sprawa, że po tych wszystkich perypetiach jakie towarzyszyły naszym pierwszym krokom na wyspie nic dziwnego, że wszystko zapamiętałam. Zaczęło się od tego, że pensjonat w którym chcieliśmy zamieszkać miał komplet i przyjął nas jedynie na posiłki, zakwaterować miała nas pani w domu o podobnym standardzie, miała też po nas przyjść na przystań. Zeszliśmy z promu, wraz z całym naszym dobytkiem a  w związku z tym, że było nas osiem człowieka, waliz było co najmniej tyle samo, czekaliśmy chwilę, aż naszym zdziwionym oczom ukazała się starsza (mocno) Pani, ciągnąca wózek, niewiele większy od dziecięcego. Wiedzieliśmy już, że czeka nas dźwiganie, ciągnięcie, ruganie, taszczenie, nie wiedzieliśmy jeszcze, że dobry kilometr nieco pod górkę, w ciemnościach tuż nad urwiskiem. Oszczędziliśmy staruszkę i Marek ciągnął wózek, na który niewiele zresztą weszło. Mimo wysiłku humory jeszcze nam dopisywały. Przestały, gdy weszliśmy do przeznaczonego dla nas domu. Stary kamienny dom, był uroczy z zewnątrz, ale w środku ciasny jak "mysia dziura", na łóżkach, mogę się założyć, urodziło się niejedno chorwackie dziecko i czekał na swą ostatnią podróż niejeden chorwacki nieboszczyk. Nazwać łazienkę norą to jakby miło ją skomplementować. Owszem widok a raczej widoczek z maleńkiego balkoniku był piękny, ale cóż nasza kwatera była apartamentem w porównaniu z tym co dostało się, do połowy w skale, naszym znajomym, światło dzienne tam właściwie nie docierało. Gdy tak biedziliśmy i psioczyliśmy, nagle dotarła do nas kakofonia dźwięków, gwizdów, trzasków i okrzyków. Po ciemku, z balkonu, oglądaliśmy dziwną procesję, hałaśliwej młodzieży z lampionami i ogromną człekokształtną kukłą (wspomnieniem wynalazcy balonu, jak się potem dowiedzieliśmy). Zatrzymali się dwadzieścia metrów od nas (jak się rano okazało) pod kapliczką Matki Boskiej, pokrzyczeli, pośpiewali, odwrócili się i poszli. A nad morzem jak na zawołanie, jak na skutek tego zawodzenia, rozdarły niebo błyskawice i rozpoczęła się niczego sobie burza. Myślałam sobie, że nie po to jechałam taki kawał drogi, moja siostra, obolała jak się po czasie okazało, obmyślała sobie ile czasu zajmie i ile będzie kosztować kurs boat-taxi do najbliższego szpitala.
Gdy teraz wspominam ten dom, oprócz tego, że nie mógł służyć za wygodną przystań dla tak dużej liczby osób, jawi się w mej pamięci dość romantycznie. Cudownie siedziało mi się z Markiem na białym murku, który po burzy wyschnął w mgnieniu oka, przy wejściu do domu, w świetle księżyca i gwiazd. Podbiegały do nas na tych swoich nogach jak przyssawki, gekony. Pierwszy raz zobaczyłam wówczas żywą modliszkę. A wszystko to w tym wszechogarniającym aromacie sosen. Jedynie temat rozmowy był niespecjalny, obmyślaliśmy jak od staruszki zwiać, żeby nie zrobić jej przykrości. Ostatecznie rano zapłaciliśmy za trzy dni, żeby nie była stratna (i cóż, że my byliśmy) i powiedzieliśmy prawdę, że jest nas za dużo, żeby tam mieszkać.  Trzy stówy załatwiły sprawę i przełknęła gorzką pigułkę prawie z uśmiechem. A my stanęliśmy przed zadaniem znalezienia sobie czegoś fantastycznego do mieszkania i udało nam się w Sepurine.
Wracając do winogron na pergoli, także restauracja w Sepurine dysponowała takim żywym zadaszeniem, jedynie gatunek winogron był inny. Po powrocie do domu, postanowiłam stworzyć własną pergolę owinięta winną latoroślą. Jedyny ocalony krzew dziadka przycięłam i od kolejnego sezonu, zaczęłam jego gałązki kierować na konary gruszy nad naszym letnim stołem. Teraz moją gruszę obrasta nad ziemią, winogrono dziadka a w wyższych partiach zieleni się wisteria. Cudownie zielona ochrona przed słońcem, bez parawanów, parasoli i innych brezentowych świństw. A teraz, jesienią, siedząc jeśli pogoda pozwala, na dworze, można nie ruszając się  miejsca, sięgnąć po słodką kiść. Rozleniwiające, ale i rozkoszne.

garden-terrace-covered-in-creeping-grape-vines www.colourbox

 Grape-Cake www.betsylife

 lachlans-old-government-house-parramatta-venues-event-spaces-dine-on-the-verandah-under-the-grape-vine

 www.aspottedpony

 www.photosjoy

 www.erikelleyphotography

 quirky-iphone-photos-of-everyday-objects-brock-davis-www.artna

 GREENSMOOTHIE_MILD__NOURISH kale apple mint grape www.popsugar

 exercise-grape-cute-swing www.davidkanigan

 6a00d8341df56c53ef017c34686fbc970b-580wi pinterest

butterfly-snack-grapes-www.meaningfulmama

 Pergola-plants-decorative-grapes- www.newscentral.exsees

 www.cosmochics

 745c752bc850bc6b2ce0f6d269d76559 pinterest

fresh-fruit-for-dinner--grapes-and-kiwi-fruit-www.walltor

greentree www.freshplaza

seared scallops with grape-mint relish www.yummly

www.howjunction

greco www.italymagazine