Translate

wtorek, 8 października 2013

Buńcio w domu.

Pożyczyłam go mamie na parę tygodni, żeby mogła czuć przy sobie czyjąś obecność. Z psem człowiek zawsze czuje się pewniej. Nawet najmniejszy warknie, szczeknie i od razu wiadomo kiedy wzmóc czujność. Zawsze jest z kim pogadać. Wogóle polecam, nie mieliśmy psa jedynie przez pierwszych dziewięć lat mojego życia. Potem już zawsze był przynajmniej jeden a w porywach trzy. Pierwsza była Dora, mieszaniec z przewagą genów foksteriera szorstkowłosego. Poszliśmy z tatą na poznańską sielankę, żeby kupić kanarka. Przy pierwszym psie, a była to Dora zatrzymałam się i nie poszłam dalej. Stary dziad przyciągnął ją tam na sznurku. Tata zgodził się na zakup, ale bardzo bał się mamy. Okazało się, że miał czego, bo mama kazała nam wrócić na ten targ i odsprzedać psa. Pojechaliśmy więc jeszcze raz, Dora miała już nową smycz i obrożę, obie pomarańczowe, ale na każde zapytanie odpowiadałam, że nie jest na sprzedaż. Mama się do nas nie odzywała. Z perspektywy czasu wiem, że miała rację, bo ciężar karmienia i wyprowadzania psa wcześnie rano spadł właśnie na nią, nigdy nie wygnała mnie rano na spacer chociaż powinna była dać mi nauczkę. Dorę rodzice uśpili gdy miała osiem lat i paradentozę, nic nie jadła, gniły jej dziąsła, więc było strasznie czuć. Płakałam długo i jeszcze mi żal, bo może można było tego nie robić.
Potem była Saba, owczarek niemiecki i jej syn Peps. Mój wujek zabrał je do lasu bez smyczy, pognały za jakąś sarną, w lesie był akurat odstrzał i Peps nigdy do domu nie wrócił. Jeździłam, szukałam, pytałam leśniczego i gajowego nie przyznawali się do odstrzału psa. Być może po prostu zaginął. W między czasie kucharz z naszego ośrodka porzucił kundelkę kupiona dla córci na piąte urodzinki. Perełka była z nimi w czasie wakacji, ale do domu już jej nie zabrali, została z nami. Zginęła pod kołami samochodu. Zdążyła zostawić nam synka Żożo. Uwielbiałam go a on mnie i tatę, był wredny gryzł, był też strasznie kochliwy, całe tygodnie podkopywał się do suk sąsiadów. Zdechł ze starości ale i na skutek jaskry i raka. Żożo przygruchał sobie wyrzuconą z samochodu suczkę, którą nazwaliśmy Misia i wspólnie postarali się o Kiwiego. Mama i syn stracili życie na Szczepankowie, pod kolami samochodów, nie chciałam ich krępować, przywiązywać a tymczasem oni przyzwyczajeni do wolności, podkopywali się i uciekali kiedy się dało. Teraz jest Bunio vel Basza, mieszaniec owczarka niemieckiego, ktoś podrzucił go rodzicom Marka i teraz od dwóch lat jest z nami.